Oświadczenie posła Marka Biernackiego na posiedzeniu Sejmu RP

Oświadczenie dotyczy: Sługi Bożego kleryka – nowicjusza Leona Łukasza Hirscha.

Panie Marszałku, Wysoka Izbo,

Sługa Boży, kleryk – nowicjusz Leon Łukasz Hirsch urodził się 18 października 1917 r. w Wielkim Kacku koło Gdyni. Ojciec był rzemieślnikiem – murarzem, zaś matka zajmowała się domem i wychowywaniem siedmiorga rodzeństwa.

Leon wzrastał w spokojnym zaciszu domowego ogniska, pełnym ciepła i szacunku dla świętości. Tutaj rodziło się jego powołanie oraz kształtowała się jego osobowość. De facto marzeniem matki było, by któreś z jej dzieci zostało w przyszłości kapłanem. Leon zawsze chciał służyć Bogu, z początku jako ministrant przy ołtarzu, a później zapragnął sprawować święte obrzędy. Uczył się kochać Boga i z nim obcować w modlitwie. W 1929 roku przystąpił do I-Komunii św. w swoim rodzinnym kościele św. Wawrzyńca w Gdyni- Wielkim Kacku.

W 1931 roku wstąpił w szeregi wychowanków Misyjnego Zakładu Księży Werbistów w Górnej Grupie, które miało przygotować swych podopiecznych do przyszłego życia zakonno-misyjnego w Zgromadzeniu Słowa Bożego. Nie miał żadnych problemów przy wstąpieniu do Niższego Seminarium w Górnej Grupie, ponieważ jego rodzice pragnęli, by ich syn został przyszłym misjonarzem.

Leon cenił sobie samotność. Miał bowiem spokojny, niekrzykliwy charakter oraz szczególne poczucie humoru. Współbracia z Nowicjatu wspominali go jako człowieka, który był ceniony i lubiany. W towarzystwie pokazywał się jako kulturalny, zrównoważony i grzeczny chłopak. Był zafascynowany kulturą i literaturą, która wpłynęła na kształtowanie się jego charakteru. Lubił czytać książki, zwłaszcza o tematyce religijnej. Nauka nie sprawiała mu żadnych problemów, gdyż był uczniem obdarzonym nieprzeciętnymi zdolnościami umysłowymi i manualnymi. Z łatwością radził sobie z naukami humanistycznymi i ścisłymi, jak i też pokazywał się jako utalentowany kreślarz, muzyk oraz pisarz. Do tych zdolności Leon dodawał wielką pracowitość, co wróżyło mu na pewno świetlaną przyszłość. Ponad to był mocno przywiązany do rodziny, informując, że znajduje szczęście, krocząc drogą powołania zakonno – misyjnego w Zgromadzeniu Słowa Bożego.

W 1939 roku zdał egzamin maturalny, po czym postanowił wstąpić do Nowicjatu w Chludowie. Uroczyste przyjęcie do Nowicjatu i obłóczyny musiały zostać przesunięte. Urząd Gminy w Chludowie wydał nakaz ewakuacji całej wspólnoty w kierunku Warszawy. Po przejściu frontu, grupa uciekinierów postanowiła wrócić do Chludowa. Obłóczyny nastąpiły 25 października 1939 roku, i w ten sposób Leon przyjął szatę zakonną i rozpoczął się kanoniczny Nowicjat.

Niedługo po tym wydarzeniu władze niemieckie przeprowadziły obowiązkowy rejestr wszystkich mieszkańców Chludowa. Nowicjusz – Leon opowiedział się z całą mocą za katolicyzmem i polską narodowością, co w konsekwencji zdecydowało o jego późniejszym wywiezieniu do obozu koncentracyjnego. Po przeprowadzeniu rejestru, nie mógł już swobodnie się poruszać, gdyż musiał otrzymać przepustkę od miejscowego sołtysa, powołanego z ramienia niemieckich władz. To on kontrolował przyjazdy obcych do klasztoru i rozmowy z jego mieszkańcami. Często też wspólnota była odwiedzana przez oficera SS Franza Wolfa, którego nadzorowi podlegał klasztor. Chociaż istniało zezwolenie władz zakonu, by nowicjusze wyjechali do domów rodzinnych, to Leon zdecydował się kontynuować swój Nowicjat.

25 stycznia 1940 roku, internowano wszystkich mieszkańców Domu, przywieziono również 40-księży z Poznania i okolic. W tym samym dniu gestapo aresztowało magistra nowicjatu, o. Ludwika Mzyka SVD, którego następnie zamordowano w Forcie VII w Poznaniu. To wydarzenie towarzyszyło Leonowi na wszystkich etatach jego dalszego męczeństwa i pomogło znosić prześladowanie. Choć życie internowanych było bardzo ciężkie, zaś sytuacja żywieniowa i ekonomiczna tragiczna, to plan Nowicjatu przebiegał bez większych zmian.19 maja 1940 r. drugi kurs nowicjatu złożył w trybie przyspieszonym swoje pierwsze śluby zakonne, gdyż przełożeni zakonni otrzymali już informację, że internowani będą wywiezieni do obozu koncentracyjnego w Dachau. I tak się stało.

22 maja 1940 r. Leon Hirsch wraz z pozostałymi współbraćmi został przewieziony do Fortu VII w Poznaniu, a stąd przetransportowany w bydlęcych wagonach do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tutaj figurował jako nr 11456. Tuż po przybyciu do obozu rozpoczęła się dwumiesięczna kwarantanna obozowa wypełniona karnymi ćwiczeniami, nieludzkim sportem, wielogodzinnymi apelami, nauką niemieckich i obraźliwych piosenek. Cel był jeden – złamać i odebrać uwięzionym ludzką godność.

2 sierpnia 1940 roku Leon został przeniesiony do obozu koncentracyjnego w Gusen. Tutaj otrzymał nr 6280. W ówczesnym czasie obóz Gusen, był najgorszym obozem zagłady, gdyż dozorcami obozu uczyniono kryminalistów, którzy mieli za cel wyniszczyć katolicką inteligencję. Poza tym obóz ten był jeszcze w budowie, dlatego warunki mieszkalne były gorsze niż w Dachau. W czasie deszczu woda dostawała się do środka, odzież była często wilgotna, co utrudniało zachowanie higieny. Leon został przydzielony do robót kanalizacyjnych. Z pozoru niewinne kopnięcie kapo w nogę Leona przyczyniło się w późniejszym czasie do powstania ropiejącej rany.

Za murami nazistowskiego obozu otoczonego drutami pod wysokim napięciem, nękany przez obozowych oprawców, przymierający głodem i wycieńczony ciężką pracą – podjął się odprawiać nieustanną nowennę do Matki Bożej, prosząc o jej nieustanną opiekę. Starał się zachować silną wiarę i umacniać także innych współwięźniów, prowadząc ich wśród cierpień do Boga. Należał do grupy kleryków, którzy starali się przygotować innych do sakramentu pokuty i pojednania. Podjął się także innego trudnego zadania, które w tamtejszych warunkach można by uważać za heroizm. Razem z innymi współbraćmi wyręczał słabszych współwięźniów w noszeniu ich kamieni. Do tego w dniu imienin wydzielał kawałek chleba ze swojej głodowej porcji, a następnie dawał jako prezent.

8 grudnia 1940 r. Leon został powtórnie przewieziony do Dachau. Tym razem otrzymał nr 22054. Został przeznaczony do ciężkiej pracy. Głód, wycieńczenie, brud sprawiły, że organizm nie potrafił przeciwstawić się nie wyleczonej chorobie. W styczniu 1941 r. został przyjęty na rewir, ale nie wygrał z chorobą. Oczekiwał już tylko śmierci.

25 lutego 1941 r. o godz. 15.10 Pan powołał go do siebie. Śmierć Leona Hirscha była cicha i bez rozgłosu. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Choć izbowy zasadniczo nie informował nikogo z przyjaciół zmarłego, tym razem postąpił inaczej. Poszedł i powiedział: Twój Przyjaciel zmarł.

Pamięć o Słudze Bożym Leonie Hirsch jest ciągle żywa w licznych świadectwach współbraci ze Zgromadzenia Słowa Bożego. W Polskiej Prowincji traktuje się Leona Hirsch wraz z innymi klerykami pomordowanymi w obozach koncentracyjnych jako męczennika za wiarę, ponieważ był aresztowany i prześladowany, przynależał do stanu duchownego i był kandydatem na przyszłego misjonarza.

Ojciec Jan Chodziło SVD, wychowawca i ojciec duchowny nowicjuszy w Chludowie w czasie wojny, w 1941 r. następująco wyraził się o wszystkich klerykach i nowicjuszach, którzy ginęli w obozach Dachau i Gusen:
Bóg chce świat odnowić, a niebo napełnić świętymi. Stąd szuka sobie ofiar czystych, niewinnych, pełnowartościowych, całkiem do Baranka Bożego podobnych. Takimi barankami niewinnymi są nasi klerycy. Ich wybrał sobie Bóg, by Jemu złożyli ofiarę życia na zadośćuczynienie za grzech świata i dla wyproszenia błogosławieństwa i łaski.

Dziękuję za wysłuchanie.

Antoni Abraham, czyli poselskie oświadczenie z 6 listopada 2008 r.

Na posiedzeniu Sejmu RP w dniu 6 listopada 2008 r. Poseł Marek Biernacki złożył oświadczenie, którego treść prezentujemy poniżej (źródło – strony internetowe Sejmu RP):


Dziękuję, panie marszałku…

Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! W ciągu najbliższych dni będziemy obchodzili 90. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Jest to ważna chwila i w tym momencie warto wspominać bohaterów, którzy tworzyli wtedy historię, którzy walczyli o Polskę, którzy swoim życiem przysłużyli się sprawie niepodległości naszego kraju.

Szanowni Państwo! W swoim oświadczeniu pragnę uczcić pamięć Antoniego Abrahama, kaszubskiego działacza społecznego, propagatora polskości Kaszub. Antoni Abraham urodził się 19 grudnia 1869 r. w Zdradzie koło Pucka, w biednej kaszubskiej rodzinie. Edukację rozpoczął w pruskiej szkole powszechnej w Mechowej i Leśniewie. Abrahamowie od najmłodszych lat rozwijali w synu świadomość narodową. Duże zasługi w kształtowaniu u niego patriotycznej postawy miał też jego nauczyciel, proboszcz parafii w Mechowej, ks. Teofil Bączkowski.

Od 16. roku życia Abraham po śmierci ojca sam utrzymywał rodzinę, najmując się do dorywczych prac przy wyrębie lasu, w gospodarstwach rolnych, rybnych i przemysłowych. Poszukując lepszych warunków do życia, przeprowadził się wraz z rodziną do Gruzłowa w lasach oliwskich, potem zaś do Sopotu, a w końcu do Oliwy. Tam też stał się jednym ze współzałożycieli Towarzystwa Ludowego ˝Jedność˝. Następnie tworzył podobne towarzystwa w Pucku, Kielnie, Wejherowie, Redzie, Chyloni i Gdyni. Ich zadaniem było krzewienie polskości, narodowych tradycji i ojczystej kultury. Antoni Abraham chodził od wsi do wsi, odwiedzał kaszubskie miasteczka, opowiadał o Polsce, która się odrodzi, zagrzewał do trwania w wierności Kościołowi katolickiemu. Był człowiekiem północy – twardym w postanowieniach, konsekwentnym w zapatrywaniach i upartym z kaszubska.

W latach 1911-1913 kierował Towarzystwem Ludowym w Redzie. Przemawiając podczas licznych wieców, demonstracji i zebrań ludowych, starał się rozbudzić wśród ludności świadomość narodową, a co za tym idzie, chęć walki o wolną ojczyznę. Otwarcie atakował rząd pruski. Zachęcał do czytania ˝Gazety Gdańskiej˝, w której pojawiały się jego liczne artykuły piętnujące bierność Kaszubów w walce o narodową sprawę. ˝Elementarz, książka, gazeta to polskiego domu zaleta˝ – powtarzał w swych publicznych wystąpieniach. To właśnie za tę działalność kilkakrotnie trafiał do pruskiego więzienia.

W ˝Gazecie Gdańskiej˝ w 1913 r. tak opisywano Antoniego Abrahama: Widziałem go już na własne oczy. W teraźniejszych ciężkich czasach jest on największym działaczem na niwie narodowej na Kaszubach. Jest to chłop mocny i silny, do 2 metrów wysoki, dłoń ma jak lew, plecy jak niedźwiedź, a głos piorunujący! Zaś tabakierka jego jest tak wielka, że tabaka z niej starczyłaby dla nas na cały rok. Na głowie ma polską czapkę i kij dębowy jak drąg. Wędrując po naszych kaszubskich okolicach, agituje, naucza, pisze i rozdaje ˝Gazetę Gdańską˝ i książki. A wszędzie, gdzie przyjdzie, jest jak w domu. Każdy go lubi, każdy rad słucha i chętnie go widzi.

W trakcie I wojny światowej służył w armii niemieckiej. Ranny na froncie, powrócił do domu, by kontynuować swoją niepodległościową działalność. Przegrana państw centralnych stworzyła możliwość powstania niepodległej Polski. Abraham wiedział, że jest to dobry moment, by walczyć o przyłączenie Pomorza do Polski. Nie poprzestał na agitacji. Jako zastępca członka Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej na Prusy Królewskie, Warmię i Mazury w 1918 r. wraz z Tomaszem Rogalą z Kościerzyny był delegatem na konferencję pokojową w Paryżu. Niemcom nie udało się zatrzymać Abrahama na Pomorzu. Wraz z Rogalą przedarli się przez granicę, by na konferencji wersalskiej świadczyć o polskości ziem pomorskich. Mimo zabiegów Abrahama nie udało się przekonać zwycięzców o polskości Gdańska. Niezrażony tym, po powrocie z konferencji pokojowej kontynuował swój udział w życiu politycznym Kaszub.

Panie i Panowie Posłowie! Gdy w 1920 r. gen. Haller przybył na Pomorze, by dokonać zaślubin Polski z morzem, jednym z witających go w imieniu lokalnej społeczności był właśnie Antoni Abraham.

Mieszkający od 1920 r. w Gdyni, Abraham aktywnie włączył się w akcję wspierania budowy portu morskiego. To oraz wcześniejsze zasługi oddane sprawie niepodległości zaowocowało odznaczeniem go w 1922 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Antoni Abraham, syn ziemi kaszubskiej, bojownik o jej polskość, zmarł 23 czerwca 1923 r. w Gdyni. Pochowano go na cmentarzu najstarszej gdyńskiej parafii – na Oksywiu. Długi kondukt żegnał pomorskiego bohatera.

W Gdyni 23 czerwca 2001 r. odsłonięto na placu Kaszubskim wielki pomnik upamiętniający postać Antoniego Abrahama. Polska i Pomorze pamiętają o tym wielkim Kaszubie.

Panie i Panowie Posłowie! Za słowa podsumowania niech posłużą słowa Hieronima Derdowskiego, często powtarzane przez Antoniego Abrahama, króla Kaszubów: Nie ma Kaszub bez Polonii, a bez Kaszub Polski. Dziękuję bardzo. Dziękuję, panie marszałku.